Читать онлайн книгу "Skarby"

Skarby
Zofia Е»urakowska


Żywy obraz świata, którego już nie ma.Polowanie na duchy, zagadkowa grota i najprawdziwszy skarb! – to tylko niektóre z atrakcji, które czekaja na Olka, Martę, Nika, Toma i Anię podczas wakacji w rodzinnym Niżpolu. Tajemnice, produkcja konfitur, trudny wybór, czy bawić się w atak Tatarów, czy potop szwedzki – Zofia Żurakowska bez lekceważenia opisuje dziecięcy świat z jego radościami i smutkami.Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce się dowiedzieć, co czytała młodzież w okresie 20-lecia międzywojennego. Książki Zofii Żurakowskiej, choć dziś nieco zapomniane, cieszyły się wtedy dużą popularnością – trafiły na listę lektur szkolnych, a sama autorka otrzymała nagrodę ministerialną za twórczość dla młodzieży.Żurakowska zmagała się z gruźlicą, podczas pobytu w sanatoriach zaczęła pisać. Skarby i Pożegnanie domu to dwie części nieukończonej trylogii opartej na jej wspomnieniach. Trzecia, Nieporozumienie, nigdy nie wyszła poza sferę notatek – autorka zmarła w 1931 roku.





Zofia Е»urakowska

Skarby



Tam skarb mГіj, gdzie serce moje

В В В В Dla Ani

– Miła oku, a licznym rozżywiona płodem
Witaj, kraino mlekiem płynąca i miodem —







Rozdział I. Po którym nie należy sądzić o pozostałych


– Przecież już jest wiosna! – rzekł Olek, wyglądając przez otwarte okno sali jadalnej na rosnące w podwórzu kasztany. – Jest już wiosna, pączki lada chwila popękają, wiśnie w Niżpolu już na pewno kwitną, a pola są zielone i miękkie jak atłas. A my siedzimy w Warszawie! A to wszystko dlatego, że ja chodzę do szkoły. Bodajby piorun trzasnął tę szkołę!

Marta, która właśnie nalewała dla kota mleko na spodek swej filiżanki, choć miała to surowo wzbronione, postawiła ów spodek pod stołem i rzekła ze smutkiem:

– Na pewno jest teraz mnóstwo małych kurcząt i żółtych kaczuszek, jak przyjedziemy, już będą duże!

– Wolałbym nie mieć jeszcze trzynastu lat! Uczyłbym się w domu i siedzielibyśmy jak dawniej cały rok w Niżpolu – dodał Olek z głęboką goryczą. – Głupi byłem, ciesząc się z tej szkoły, wielka pociecha być dorosłym i siedzieć całą wiosnę w mieście. A teraz w dodatku spóźnię się na łacinę – dodał, rzucając okiem na zegar. – Zresztą nic mnie to nie obchodzi, chciałbym, ażeby mnie wyrzucili! Przynajmniej wrócilibyśmy zaraz do Niżpola.

– Och, Olku! – jęknęła zgorszona Marta, ale w tej właśnie chwili weszła matka i z uśmiechem pełnym radosnego zawstydzenia rzekła:

– Dzieci, zdecydowaliśmy z ojcem, że pojutrze jedziemy do Niżpola. Olek skończy kurs w domu. Jest wiosna… – mówiąc to, matka wyglądała trochę jak przyłapany na gorącym uczynku figlarz, zarumieniony, ale i pełen uciechy.

Olek oszoЕ‚omiony nagЕ‚Д… wiadomoЕ›ciД… w pierwszej chwili nie zrozumiaЕ‚, a Marta uchwyciЕ‚a matkД™ za rД™kД™ i spytaЕ‚a drЕјД…cym z radoЕ›ci gЕ‚osem:

– Jak to, mamo, doprawdy pojutrze wracamy do Niżpola?

– Tak – odpowiedziała matka – właśnie pojutrze. Przez dziś i przez jutro trzeba zwinąć mieszkanie i spakować rzeczy, jeśli więc chcecie, ażebyśmy zdążyli, musicie dołożyć wszelkich starań, a głównie nie przeszkadzać starszym.

Teraz dopiero Olek zrozumiaЕ‚, Ејe to nie sen i z radoЕ›ci cisnД…Е‚ teczkД™ z ksiД…Ејkami pod sam sufit.

Trzeba było czym prędzej oznajmić nowinę młodszemu rodzeństwu; puścił się więc do dziecinnego pokoju, przedeptując po drodze ogon kota, który nazywał się Mokronowski i lubił spokój.

Ale Marta chciała być pierwszą zwiastunką radosnej wieści, więc zamiast biec przez przedpokój, przeleciała przez sypialnię rodziców i wpadła do pokoju dziecinnego o jedną sekundę wcześniej niż Olek. Zasapana nie zdążyła jeszcze powiedzieć pierwszego słowa, gdy we drzwiach ukazał się Olek. Zobaczywszy Martę pierwszą, obraził się:

– Dobrze! Mów sobie sama! – wykrzyknął i odwrócił się plecami do pokoju z zamiarem wyjścia..

Teraz Marta siД™ obraziЕ‚a:

– Ależ nie! Proszę cię, mów! – Ania zaczęła się strasznie śmiać, a Tom, który pisał właśnie w pocie czoła „Mama kupiła maku”, położył pióro i zapytał:

– Co się stało?

Wtedy Olek i Marta zdecydowali siД™ i powiedzieli jednoczeЕ›nie:

– Pojutrze jedziemy do Niżpola!

Na te słowa powstał hałas nieopisany. Nik, Tom i Ania, pochwyciwszy się za ręce, zaczęli tańczyć w środku pokoju, wyśpiewując na całe gardło pieśń małp z Księgi Dżungli, a Olek zatopił ręce w kieszeniach i patrząc z pogardą na niesforne rodzeństwo, rzekł:

– Oto są prawdziwe małpy. – Nim się jednak opamiętał, został schwycony za ręce i musiał tańczyć pospołu z rodzeństwem, śpiewając zwycięsko:

trop stracony
mniejsza o to!
my z ochotД…
ciД…gniem siebie
za ogony!

CaЕ‚e szczД™Е›cie, Ејe wЕ‚aЕ›nie niania i panna Maria byЕ‚y w kuchni, inaczej nie wiem, jak by siД™ to wszystko skoЕ„czyЕ‚o.

Tymczasem Marta, widząc, że te objawy dzikiej radości coraz gwałtowniejsze zaczynają przybierać formy, zawołała bardzo głośno:

– Jeżeli nie uciszycie się natychmiast, nic wam już więcej nie powiem – uciszyło się więc i Tom rzekł:

– Mów – i nastała chwila ciszy, bowiem Marta, Bogiem a prawdą, nie wiedziała wcale, co by tu powiedzieć; wkrótce jednak przypomniała sobie słowa matki, rzekła więc:

– Jeżeli chcecie, żebyśmy zdążyli wyjechać pojutrze, trzeba się o to postarać. Powinniśmy zgromadzić nasze rzeczy, zachować się przyzwoicie, pomagać starszym, a nie przeszkadzać.

– No tak, to już na dziś dosyć pisania – zawyrokował Tom i włożył kajet do szuflady, gdzie w największym porządku, jedne obok drugich leżały ołówki, gumki, farby, papiery, sznureczki, buteleczki od perfum, zepsute lampki elektryczne i tysiące potrzebnych rzeczy, które zapobiegliwy Tom gromadził, mając najgłębsze przekonanie, że wszystko przydać się może w odpowiedniej chwili.

Wszystkie te osobiste drobiazgi postanowił spakować w wielkie pudło od klocków i właśnie zaczął zabierać się do tej czynności, gdy spotkało go wielkie rozczarowanie. Panna Maria, powróciwszy z kuchni, zdziwiła się bardzo, iż przerwano lekcje, i kazała natychmiast do nich powrócić.

– Na pakowanie czas jeszcze będzie, przede wszystkim trzeba spełnić swoje obowiązki – oznajmiła.

Tak, i ten dzień wyjątkowo trzeba było spędzić jak każdy inny, toteż dzieci poczuły się pokrzywdzone. Olek spóźnił się do szkoły, Nik dostał trójkę za nieuwagę, wszystko poszło źle i zdaje mi się, że wieczorem nikt nie był zadowolony ani z dnia, ani z siebie.




RozdziaЕ‚ II. Tom i bilet


NaprzГіd pojechali na stacjД™: Jan, Marysia, Brygida, Mokronowski i rzeczy, potem ojciec z Olkiem, MartД… i Nikiem doroЕјkД…, a na koЕ„cu powozem: matka, panna Maria, Tom, Ania i foks.

Na stacji byЕ‚o jak zwykle straszne zamieszanie. Z trudem siД™ odnaleziono i umieszczono wygodnie; matka z dziewczynkami i pannД… MariД… w jednym przedziale, ojciec z chЕ‚opcami i foksem w drugim.

Ze dwadzieścia razy przybiegł jeszcze Jan z przeróżnymi paczkami i pytaniami, z pięć razy przybiegła Marysia; Brygida, ma się rozumieć, nie ruszała się już wcale ze swego wagonu, w śmiertelnej obawie, że zostanie.

ParД™ razy jacyЕ› paЕ„stwo chcieli wsiД…Е›Д‡ do tego samego przedziaЕ‚u, ale ojciec broniЕ‚ go mД™Ејnie i musieli pГіjЕ›Д‡ dalej; nareszcie wszystko siД™ uspokoiЕ‚o i pociД…g ruszyЕ‚.

Prawie zaraz potem Nik z Tomem pobili się przy oknie, Nik bowiem usiadł na stoliku i zasłonił sobą całe okno tak, że nikt już więcej prócz niego nie mógł wyglądać; Tom naturalnie chciał również oddać się tej najmilszej w kolei czynności, a że Nik nie uważał na jego grzeczne prośby, pociągnął go więc znienacka za nogi. Nik spadł, ale przewrócił sobą Toma na ławkę, przy czym dał mu parę porządnych szturchańców.

– Wstydźcie się, chłopcy! Ledwo ruszyliśmy, a już rozpoczynacie kłótnie – zgromiła panna Maria, wchodząc do przedziału. – Nik, usiądź tu z boku na ławce, to będziecie mogli razem wyglądać.

Ale Tom zniechД™ciЕ‚ siД™ do wyglД…dania, siadЕ‚ w rogu Е‚awki i nadД…Е‚ siД™.

Tymczasem ojciec powrócił z drugiego przedziału, usiadł, wyjął z kieszeni bilety i zaczął je przeliczać. Tom przysunął się do niego.

– Który bilet jest mój, papo? – zapytał.

– Ten, który sobie wybierzesz, mój mały – odparł ojciec z uśmiechem.

– Jak to? Który sobie wybiorę? Więc proszę papy mi dać ten bilet.

– Dobrze, ten właśnie może być twój, ale ci go dać nie mogę, bo zgubisz. Schowam go tu do kieszeni, a kiedy przyjdzie konduktor, powiem, że ten właśnie jest twój – odparł ojciec.

Ale Tom siД™ uparЕ‚:

– Nie zgubię, papo, słowo daję, że nie zgubię. Schowam go doskonale. Och, proszę mi go dać!

– No dobrze – zgodził się ojciec – pamiętaj jednak, Tomku, że jeśli go zgubisz, będziesz musiał wysiąść na najbliższej stacji. Nic nie pomoże! Bez biletu jechać nie pozwolą nikomu.

Tom wziął bilet i schował go do kieszeni spodni, ręki jednak nie wyjmował z kieszeni, aby dobrze czuć pod palcami twarde jego końce. Chwilę siedział napuszony i dumny. W końcu jednak nie wystarczyło mu wewnętrzne poczucie własnej odpowiedzialności i wagi. Postanowił zaimponować innym. Wstał więc i przeszedł do przedziału dziewczynek.

– Czy masz swój bilet? – spytał Marty z pozorną niedbałością w głosie.

– Swój bilet? Nie, nie mam – odrzekła Marta bez wzruszenia i wskoczyła na ławkę, by położyć beret w siatce.

Tom zniЕјyЕ‚ siД™ do Ani, pewien tym razem efektu.

– Aniu, czy masz swój bilet? – powtórzył pytanie.

– Nie mam – powiedziała Ania i spojrzała na Toma z zaciekawieniem.

WГіwczas Tom wyciД…gnД…Е‚ z kieszeni biaЕ‚y, sztywny kawaЕ‚ek kartonu i rzekЕ‚ z godnoЕ›ciД…:

– A ja mam!

– To jest bilet? Prawdziwy? – zapytała Ania, dotykając go paluszkiem.

– Nie dotykaj, bo zgubisz – rzekł Tom pełen powagi i majestatu – a wówczas musiałbym wysiąść na najbliższej stacji. Nie mógłbym przecież jechać bez biletu!

– Mógłbyś wleźć pod ławkę – rzekła, śmiejąc się, Marta – a tymczasem puść mnie do okna.

– To nie byłoby uczciwie! – zaprotestował Tom.

– Owszem, bo przecież bilet naprawdę jest kupiony, a gdyby zginął, to byłby tylko wypadek.

Tom nie był przekonany; zawrócił i wyszedł na korytarz. Bilet swój schował do kieszeni kurtki, ale po chwili nie wydało mu się to bezpieczne. Wyjął więc chusteczkę do nosa, zawinął nią bilet i schował do kieszeni spodni. Potem zaczął wyglądać oknem.

Było niezmiernie przyjemnie patrzeć, jak wszystko ucieka sprzed oczu z szybkością niepomierną, jak dym wielkimi kłębami przelatuje, układając się w najdziwaczniejsze kształty i formy, jak widok zmienia się z sekundy na sekundę. Drzewa, chaty, słupy uciekały zawrotnie szybko i patrząc na nie, Tom rozmyślał nad tym, jak dobrze jest być małym człowieczkiem i pędzić naprzód godzinami bez najmniejszego zmęczenia.

– Ale ta biedna lokomotywa to już sapie! – przewinęło mu się przez odurzoną myśl.

Napatrzywszy się do syta, wrócił do przedziału. Olek właśnie zabierał się do książki, a Nik rozparty na ławce starał się dobrać jakąś melodię do skocznego taktu pędzących wagonów. Ojciec czytał gazetę.

– Chłopcy, oto macie bułeczki z szynką i czekoladę – rzekła panna Maria, wchodząc i położywszy dwie serwetki na stole, wyszła. Olek i Nik, bliżej siedzący, schwycili serwetki, okryli się i zaczęli jeść. Tom zaś wyjął chusteczkę, rozpostarł ją na kolanach i zabrał się również do jedzenia. Potem wstał, wytarł usta i wyszedł godnie na korytarz.

Wtem drzwi przeciwlegЕ‚ego koЕ„ca wagonu otworzyЕ‚y siД™ i weszli dwaj konduktorzy; zaraz teЕј odsunД™li drzwi pierwszego z brzegu przedziaЕ‚u i Tom usЕ‚yszaЕ‚ gЕ‚os:

– Proszę o bilety.

Wtedy przypomniał sobie bilet i spokojnie włożył rękę do kieszeni, ale pod palcami poczuł tylko chusteczkę. Wyjął ją więc i wytrząsnął. Nic nie wyleciało. Tom włożył rękę do drugiej kieszeni… scyzoryk i sznurek… do kieszeni górnych… kalendarzyk, notesik!

W śmiertelnym przerażeniu Tom przypomniał sobie, że w przedziale wyjmował chustkę do obtarcia ust, wszedł więc nieśmiało i spojrzał na podłogę, potem pod ławkę, potem na ławki… nigdzie! Rozejrzał się: ojciec i Olek czytają, Nik wygląda oknem.

Tymczasem kroki konduktorГіw juЕј blisko. Tom wykrztusiЕ‚ wiД™c:

– Papo…

– A co, Tomku? – spytał ojciec zza gazety.

– Zgu… zgubiłem mój bi… bilet! – gazeta uchyliła się i ojciec spojrzał zdziwiony.

– Zgubiłeś bilet? Ależ to niemożliwe!

– Tak… zgubiłem!

– Nigdy w to nie uwierzę! Przecież miałeś go tak dobrze schować! Poszukaj, tylko starannie.

WГіwczas Tom wywrГіciЕ‚ jednД… kieszeЕ„, potem drugД…, potem obie kieszenie kurtki. WyleciaЕ‚o duЕјo rzeczy, ale biletu nie byЕ‚o.

Tom siadł na ławce i zaczął rzewnie płakać.

Ojciec tymczasem rzekЕ‚ stanowczo:

– Będziemy musieli zatrzymać pociąg i wysadzić cię, nie ma innej rady!

Rozpacz ogarnęła Tomka. Pozostać tu, gdzieś w polu, sam jeden? Może jeszcze na całą noc? Nie, nigdy!

– Papo – wyszlochał – może bym mógł wleźć pod ławkę?

Wówczas stało się coś dziwnego, ojciec wybuchnął śmiechem, śmiał się tak, aż mu łzy spływały po twarzy. Śmiali się również Olek i Nik, aż Marta i Ania przybiegły z tamtego przedziału i także zaczęły się śmiać, choć same nie wiedziały czego.

Tom osłupiał. Łzy zawisły mu na rzęsach, a usta się otworzyły. Nie mógł zrozumieć, jak mogą się śmiać z tego, że on, mały, bezradny chłopiec będzie musiał zostać sam jeden w lesie albo na polu!

W koЕ„cu ojciec uspokoiЕ‚ siД™, przyciД…gnД…Е‚ Tomka i rzekЕ‚:

– Trwoga, którą przed chwilą przebyłeś, niech ci będzie słuszną karą. Mam nadzieję, że zapamiętasz to sobie na przyszłość. Oto jest twój bilet; zgubiłeś go, wyciągając chustkę z kieszeni.

KamieЕ„ spadЕ‚ z serca Toma. UcaЕ‚owaЕ‚ rД™kД™ ojca.

WЕ‚aЕ›nie konduktorzy weszli i jeden powiedziaЕ‚:

– Panowie, proszę o bilety.

Tom wyciД…gnД…Е‚ swГіj i odwrГіciЕ‚ siД™ do okna, aby nie zobaczyli, Ејe pЕ‚akaЕ‚.




RozdziaЕ‚ III. Nasze domy


Kiedy juЕј minД…Е‚ pierwszy szaЕ‚ radoЕ›ci wywoЕ‚anej przyjazdem, kiedy juЕј dzieci jak rozbrykane ЕєrebiД™ta przebiegЕ‚y caЕ‚y dom, park, ogrГіd owocowy, stajnie i obory, zebraЕ‚y siД™ wszystkie na koЕ„cu parku, w duЕјej, okrД…gЕ‚ej altanie, utworzonej z wielkich, starych lip stojД…cych krД™giem.

LiЕ›cie na wszystkich drzewach byЕ‚y jeszcze malutkie i cudnie zielone, ciemne, pachnД…ce fioЕ‚ki pokryЕ‚y caЕ‚y trawnik nad stawem, Ејe siД™ wydawaЕ‚ fioletowy.

Powietrze napeЕ‚nione byЕ‚o tym cudownym, Е›wieЕјym zapachem wilgotnej, ciepЕ‚ej ziemi, kwiatГіw wiosennych, na wpГіЕ‚ rozwiniД™tych drzew, aЕј dzieciom piersi rozsadzaЕ‚a niepojД™ta radoЕ›Д‡ i wesele.

Nik coraz to śpiewał i wykrzykiwał, aż echo niosło po parku, a Ania jednej chwili nie mogła ustać na miejscu, podskakiwała, kręciła się na jednej nodze, wywracała, tarzała w wilgotnej trawie.

– Cy widzieliście scenięta Ledy? – zapytała. – Są to najładniejse scenięta na świecie! I jeden jest mój. Tak, Tomie, naplawdę mój. Papuś mi go dalował!

– Ech! Co tam twoje „scenięta” – rzekł lekceważąco Tom – ale co za cudownego źrebaka ma Sułtanka! To dopiero jest na co patrzeć. Prawda, Olek?

Ale Olek w tej chwili byЕ‚ bardzo zajД™ty, zЕ‚apaЕ‚ bowiem maЕ‚Д…, zielonД… ЕјabkД™ i przyglД…daЕ‚ siД™ jej tak, jakby nigdy w Ејyciu zielonej Ејabki nie widziaЕ‚.

– Olek, chodźmyż nareszcie do naszych domów – zaproponował Nik.

– Przypatrz się tylko, Niku, co za śmieszna żabka, mokra, śliska…

– A… podoba ci się tak bardzo? Masz ją! – zawołał Nik i nim się Olek spostrzegł, pochwycił żabkę i wpuścił ją bratu za kołnierz. Olek wrzasnął jak opętany, czując, jak mokre, zimne stworzenie zsuwa mu się po piersiach do pasa i rzuca niespokojnie w okolicach żołądka.

PodskakujД…c nerwowo, rozpiД…Е‚ energicznie bluzД™, krzyczД…c wciД…Еј, zapuЕ›ciЕ‚ rД™kД™ za koszulД™, zЕ‚apaЕ‚ niewinne stworzenie i cisnД…Е‚ daleko od siebie. Potem puЕ›ciЕ‚ siД™ za Nikiem, ktГіry przezornie nie czekaЕ‚ na wynik caЕ‚ej sprawy. Е»e miaЕ‚ dЕ‚uЕјsze nogi dopadЕ‚ go przy murze i obaj potoczyli siД™ po trawie, nie ЕјaЕ‚ujД…c sobie kuksaЕ„cГіw, ku wielkiej uciesze Ani i Toma, ktГіrzy pokЕ‚adali siД™ ze Е›miechu, patrzД…c na tak zajmujД…ce widowisko. Marta jednak nie lubiЕ‚a tego rodzaju przyjemnoЕ›ci, rzuciЕ‚a siД™ wiД™c miД™dzy braci jako rozjemca, przy czym oberwaЕ‚a sporo na wЕ‚asny rachunek.

Po paru chwilach wszystko się uspokoiło, chłopcy wstali, otrzepali ubrania, przygładzili włosy i wszyscy razem zgodnie udali się do „swoich domów”.

Osobiste domy dzieci znajdowały się w sadzie pod postacią wspaniałych, rozłożystych jabłoni. Każde z nich miało swój dom o większej lub mniejszej ilości pokojów i pięter, zależnie od szczęścia. Jaki kto sobie obrał dom, przy takim musiał pozostać przynajmniej przez tydzień, pod grozą utraty szacunku innych.

Olek, Marta i Tom wiernie trzymali się swoich siedzib od lat już wielu, ale Nik nie mógł jakoś miejsca zagrzać. Mieszkał już w ciągu burzliwego swego żywota w wielkich kamienicach o czterech i więcej piętrach, to w parterowych lepiankach, to w zgrabnych pałacykach o szerokich, wygodnych gałęziach, przepraszam – pokojach, to znowuż w gotyckich apartamentach niesłychanie podobnych do starych grusz.

Olek pogardzaЕ‚ podobnД… zmiennoЕ›ciД… upodobaЕ„, byЕ‚ juЕј jednak ustalony zwyczaj wybaczania Nikowi wiД™cej niЕј innym.

Nikowi zaЕ› kaЕјde nowe mieszkanie wydawaЕ‚o siД™ z poczД…tku idealne i niezmiernie przyjemne, wЕ‚aЕ›nie najlepsze i z pewnoЕ›ciД… ostatnie; po upЕ‚ywie jednak pewnego czasu spostrzegaЕ‚ nowe, bardziej urocze i po krГіtkich wahaniach przenosiЕ‚ siД™ ku zgorszeniu rodzeЕ„stwa.

Olek byЕ‚ w swoich upodobaniach staЕ‚y, kochaЕ‚ swГіj dom. Od dawien dawna zajmowaЕ‚ jednД… i tД… samД… jabЕ‚oЕ„, a raczej dom, o dwu piД™trach, niedaleko muru. Na lewo od wiekГіw sД…siadowaЕ‚ z MartД…, ktГіra byЕ‚a wierna swemu pawilonowi, gdyЕј zawsze zadowolona byЕ‚a z tego, co miaЕ‚a i nie pragnД™Е‚a nigdy wiД™cej ani inaczej.

Tom zaś był stały przez miłość własną… Oto kiedy obejmował swój dom w posiadanie, wszyscy starali się go od tego odwieść. Olek twierdził, że jabłka, które drzewo rodzi, są kwaśne, Nik – że dom jest stary, że tę a tę gałąź na wpół uschniętą trzeba będzie zrąbać, a więc zmniejszy się ilość pokoi, że mrówek na nim więcej niż gdziekolwiek, a całość w ogóle robi wrażenie fatalne!

Ale Tom się uparł; upodobał sobie to stare, powyginane drzewo o gałęziach pokręconych dziwacznie i odtąd, pomimo że ogrodnik w istocie odpiłował jedną gałąź, pomimo że jabłka okazały się nie tylko kwaśne, ale i robaczywe, pomimo że mrówek było więcej niż gdzie indziej, a całość robiła wrażenie fatalne – trwał na stanowisku.

Daremnie Nik go nęcił, wskazując to a to drzewo bez porównania bardziej zachęcające. Tom był jak opoka, wolał spróchnieć razem ze swym drzewem i wraz z nim się zwalić, aniżeli dać za wygraną i przyznać, że zły zrobił wybór.

Ania znów była niesłychanie chwiejna w swych gustach; ile razy ktoś ze starszego rodzeństwa zachwalił dom jakiś, wnet Ania pałała chęcią posiadania go, choć włazić mogła zaledwie na najniższą gałąź. Zawsze jej się zdawało, że wszyscy mają domy lepsze od niej i zwykle dziedziczyła przybytki zmiennego Nika, z których wszakże niewiele mogła korzystać, albowiem zbyt były niedostępne na jej czteroletnie nogi.

JabЕ‚onie w sadzie jeszcze nie kwitЕ‚y, zaledwie wiЕ›nie osypaЕ‚y siД™ biaЕ‚ym, puszystym kwiatem, tak delikatnym jak to pierwsze tchnienie wiosny, a tak radosnym jak uЕ›miech dobrego dziecka. BiaЕ‚e kule kwitnД…cych wisien, pachnД…ce i urocze, napeЕ‚niЕ‚y dzieci radoЕ›ciД… i weselem. Prawie Ејe zapomniaЕ‚y o celu swego przybycia. StaЕ‚y z zadartymi w gГіrД™ gЕ‚owami, wchЕ‚aniajД…c rozkoszny, delikatny zapach. Nik westchnД…Е‚ gЕ‚Д™boko i rzekЕ‚:

– Jest tak cudnie, że aż coś boli!

Ale Olek ofuknД…Е‚ go:

– Dziwak jesteś! Cóż cię ma boleć!

Nagle wszystkie dzieci krzyknД™Е‚y z oburzenia: oto Ania nagiД™Е‚a ku sobie biaЕ‚Д…, rozkwitЕ‚Д… gaЕ‚Д…zkД™ i zЕ‚amaЕ‚a jД…, nieЕ›wiadoma zЕ‚a, ktГіre czyni.

– Wstydź się, Aniu – wołał Tom, zacisnąwszy pięści – wstydź się! Złamałaś kwitnącą gałąź. To musi ją strasznie boleć!

– Mój Boże, taka śliczna gałązka – westchnął Nik, a Marta dodała z przekonaniem:

– To wielki grzech niszczyć kwitnące drzewo.

Ania przeraziła się bardzo. Stała na środku ścieżki, kręcąc niepewnie ułamaną gałązkę… Miała wielką ochotę rozpłakać się, ale ambicja nie pozwalała jej na to. Dzieci zaś stały naokoło, trzęsąc głowami nad nią i nad jej gałęzią. W końcu zdecydowano wyruszyć do domów. Ania poszła ostatnia i puściła nieznacznie gałąź na ziemię, by zapomnienie pokryło tę sprawę, ale Tom, który zawsze wszystko widział i był nielitościwy, krzyknął:

– Tak, po to ułamała, żeby teraz rzucić! Brzydka dziewczyna!

Naturalnie tego juЕј Ania znieЕ›Д‡ nie mogЕ‚a, powiedziaЕ‚a krГіtko:

– Jesteś gorszy od Heroda! – zawróciła na pięcie i poleciała do domu.

– Bardzo dobrze – rzekł Tom obojętnie, choć mu porównanie nie poszło w smak, podniósł gałązkę i w kilku skokach dogonił dzieci, które dotarły do domów, Olek już nawet siedział w najlepszym pokoju ponad drogą i z zadowoleniem rozglądał się po okolicy, Nik ze zwinnością wiewiórki latał po swym ostatnim domostwie, a Marta spokojnie i statecznie sadowiła się między dwoma potężnymi konarami. Tom obszedł swą ruderę wokoło, wyrwał przez chustkę parę pokrzyw broniących wstępu i dostał się do przedpokoju. Potem podniósł głowę i poczuł najwyraźniej, że coś się zmieniło; bo czyż możliwe, żeby dostawał się wyżej przy pomocy tej tam gałęzi, której zaledwie dosięga palcami? Mój Boże, cóż to się stało? Naturalnie! Odpiłowano gałąź stanowiącą schody! Tom zlazł z drzewa, siadł na trawie i gorzko zapłakał.

– Tom, co się stało? Czego ryczysz? – zapytał niezbyt uprzejmie Olek.

– Moje schody… mój dom!…

– Masz też czego płakać! – rzekł pogardliwie Nik. – Stara była rudera, wszystko się waliło!

Marta zeskoczyła z drzewa, kucnęła obok Toma i ocierając mu twarz fartuszkiem, starała się pocieszyć go.

– Tyle jest przecież innych, ładniejszych drzew.

Ale Tom był niepocieszony. Zresztą wszystko się nagromadziło, żal złamanej gałęzi, złość na Anię za Heroda, teraz ten dom! Słowem, Tom nie dał się ukoić, wstał i bardzo smutny poszedł do parku, aby nie patrzeć więcej na inne jabłonie, które sobie obrzydził.




RozdziaЕ‚ IV. Nik i dusza


KtГіregoЕ› dnia ojciec zawoЕ‚aЕ‚ chЕ‚opcГіw do swego gabinetu.

Weszli obaj niespokojnie, przypominajД…c sobie na gwaЕ‚t, co ktГіry w ostatnich czasach zbroiЕ‚ i robiД…c odpowiednio skruszone miny.

Ojciec pisał coś właśnie, musieli więc chwilkę czekać, którą to chwilę Olek wyzyskał na przygotowanie możliwej ilości wykrętów, a Nik na skruchę.

Tymczasem ojciec powiedział chłopcom, iż oto jutro przyjeżdża do Niżpola monsieur Martin, nowy ich profesor i opiekun. Ojciec powiedział nadto, że monsieur Martin ongiś wychował jego i stryja Henryka, że jest to człowiek już niemłody, ale bardzo mądry i dobry, że trzeba go będzie słuchać bezwzględnie i starać się nie robić mu przykrości. Potem ojciec zapytał, czy dobrze zrozumieli, czego od nich wymaga i czy obiecują stosować się do jego życzenia. Ale Olek i Nik tak byli zaskoczeni tą wiadomością i tak przerażeni niespodziewaną opieką, że tylko mruknęli coś niewyraźnie. Ojciec zmarszczył brwi.

– Jak to? Proszę głośniej! Czy obiecujecie mi szanować i słuchać pana Martin, który dla mnie i waszego stryja był niezmiernie dobrym i zastępował nam ojca?

– Obiecujemy – rzekł Olek bez zapału, a Nik dodał „obiecujemy go szanować”, po czym wyszli z gabinetu, czując zresztą dobrze, że ojciec nie jest z nich zadowolony. W milczeniu minęli salon i zatrzymali się w sali bilardowej; tu Nik nie wytrzymał i zgrzytnął:

– Tak! Właśnie! Będziemy mieli nudnego starucha, który będzie za nami łaził wszędzie i nic już nie będzie wolno robić, nic… nic!

Olek byЕ‚ rГіwnieЕј wЕ›ciekЕ‚y:

– Do kroćset! Myślałem, że choć jedno lato obejdzie się bez opieki! I w dodatku obiecaliśmy go słuchać!

– Wcale nie obiecywałem! – krzyknął Nik.

– Nie obiecałeś? Niku, jak możesz tak kłamać!

– Wcale nie kłamię – rozindyczył się Nik – obiecałem go szanować, nic więcej, zupełnie nic!

Olek oniemiaЕ‚, ale po chwili zapaЕ‚aЕ‚ Е›wiД™tym oburzeniem:

– Ale ja, ja odpowiedziałem na oba pytania papy: „obiecujemy”, to znaczy my obydwaj obiecujemy: „szanować i słuchać”.

– Trzeba było mówić tylko za siebie! – krzyknął Nik, potem wyleciał pędem i ulżył sobie, trzasnąwszy drzwiami.

W ogóle był wściekły i nawet nie wiedział, co z sobą zrobić. Swoim zwyczajem puścił się przez park na łączki. Po drodze myślał:

No, bo to lato układało się znakomicie! Przede wszystkim wyjechali dużo wcześniej z miasta niż to było w projekcie, potem panna Maria dostała od rodziców urlop na miesiąc i wyjechała, a że niania, ma się rozumieć, zajmowała się tylko Anią, więc Nik i Olek używali swobody!

A teraz? Mój Boże, wszystko się miało skończyć!

Nik w myśli nazwał pana Martin nieznośnym pokraką, korniszonem, ropuchą i wielu innymi szkaradnymi wyzwiskami, których wolę nie powtarzać.

Pędził przez park wzburzony, bijąc piętami ziemię, aż się robiły głębokie ślady w świeżo gracowanych[1 - gracowany – uporządkowany za pomocą gracy, tj. narzędzia o metalowych zębach przytwierdzonego do drewnianego trzonka; por. gracować: usuwać chwasty i płytko spulchniać ziemię gracą. [przypis edytorski]] ścieżkach. W końcu dopadł do łączki i rzucił się jak długi na wał otaczający fosę.

PogrД…ЕјyЕ‚ siД™ caЕ‚y w wysokiej, wilgotnej trawie, pachnД…cej delikatnД… woniД… rozkwitЕ‚ych wiosennych kwiatГіw. ZerwaЕ‚ z pasjД… garЕ›Д‡ rГіЕјnego ziela, ktГіre siД™ pochyliЕ‚o nad jego gЕ‚owД… i rzuciЕ‚ w bok. Potem leЕјaЕ‚ nieruchomy, ЕјujД…c w sobie zЕ‚oЕ›Д‡.

NaokoЕ‚o Е›piewaЕ‚y ptaki. Wilga gdzieЕ› niedaleko pogwizdywaЕ‚a radoЕ›nie i ochoczo, aЕј zdaЕ‚o siД™ przez chwilД™ Nikowi, Ејe to Olek go nawoЕ‚uje, taki byЕ‚ bowiem miД™dzy nimi umГіwiony znak. GdzieЕ› dalej dziД™cioЕ‚ coraz to zastukaЕ‚ w korД™, a potem skrzД™tnie wyszukiwaЕ‚ wijД…cych siД™ robaczkГіw.

– Wstrętny staruch! – pomyślał Nik, o panu Martin naturalnie, nie zaś o dzięciole – będzie ciągle nad nami ślęczał.

W tejże chwili jednak ogromny biały motyl siadł tuż obok niego na delikatnej różowej smółce, aż się zachybotała pod ciężarem jej lepka, ciemna łodyga. – Czy to prawda? pomyślał Nik, że motyle żyją tylko kilka godzin? Czyż to możliwe, żeby ten cudny, biały motyl o skrzydełkach pociętych niebieskimi żyłkami, śliczny, smukły, lekki, miał lada chwila leżeć gdzieś martwy, między wysokimi trawami? I czy to prawda, czy to możliwe, aby nie miał duszy? Umrze taki motyl biały i koniec! I nic po nim nie zostanie prócz tej pary biednych, zwiotczałych skrzydeł!

W tej chwili wzrok Nika padЕ‚ na urwanД… wiД…Еј ziela, ktГіrД… w pasji cisnД…Е‚; piД™Д‡ czy szeЕ›Д‡ dЕ‚ugich, wykЕ‚oszonych traw, baЕєka jedna rГіЕјowa, sЕ‚odka, pachnД…ca i dzwonek o kieliszkach miД™kkich, zwiД™dniaЕ‚ych. Oto wyrwaЕ‚ swawolnД… rД™kД… takД… garЕ›Д‡ traw, pozbawiЕ‚ Ејycia i cisnД…Е‚, zgoЕ‚a mu niepotrzebnД…!

Bo zresztД… to wcale nieprawda, aby owady, zwierzД™ta i roЕ›liny nie miaЕ‚y duszy! Po cГіЕј by ЕјyЕ‚y?

Nik siadł cały wzburzony i głęboko przejęty. – Po cóż by latał taki biały, lekki motyl, skoro po paru godzinach już nic nie ma po nim pozostać? Po cóż by pachniał taki fioletowy dzwonka kielich, skoro pierwszy lepszy chłopak w złości albo dziewczynka do bukietu może go zerwać, i to miałby być już koniec wszystkiemu!

Nik posЕ‚yszaЕ‚ szelest ponad gЕ‚owД…. SpojrzaЕ‚ i uradowaЕ‚ siД™: maЕ‚a, brД…zowa wiewiГіreczka o oczkach okrД…gЕ‚ych i latajД…cych wszczepiЕ‚a siД™ Е‚apkami w gaЕ‚Д…Еє i przyglД…daЕ‚a ciekawie czemuЕ› w dole. Nik zataiЕ‚ dech. Tymczasem wiewiГіrka jak piЕ‚ka skoczyЕ‚a wyЕјej, dЕ‚ugi, puszysty jej ogonek tylko mignД…Е‚ wЕ›rГіd liЕ›ci; znowu siedziaЕ‚a chwilkД™, aЕј z szybkoЕ›ciД… zawrotnД… skaczД…c z gaЕ‚Д™zi na gaЕ‚Д…Еє, zniknД™Е‚a wesoЕ‚a, zrД™czna, milutka.

Nik powstaЕ‚ spokojny i z mocnym przekonaniem, Ејe wiewiГіrki, motyle, trawy, kwiaty i w ogГіle wszystko ma duszД™.




RozdziaЕ‚ V. Monsieur Martin


Z rana chłopcy pobili się przy myciu. Olek chciał być pierwszy i Nik także, skończyło się na tym, że Olek pochylonego Nika wepchnął do wanny. Właściwie nie skończyło się na tym, a od tego zaczęło, Nik bowiem, chcąc się zemścić, zatkał palcami kran i oblał Olka od stóp do głów, no, słowem zrobił z niego rynnę podczas deszczu. W czasie tego wszystkiego Tom najspokojniej nakładał dzienną koszulę, a przejął się ogromnym ruchem dopiero w chwili, gdy Olek łokciem pchnął go w brodę, broniąc się od strumienia wody, który pryskał mu w twarz. Tom obraził się w pierwszej chwili, a potem beknął.

– Zdaje mi się, Tom, że z ciebie nigdy nie będzie porządny mężczyzna – zauważył z pogardą Nik, wyłażąc z wanny i wycierając ręcznikiem zmoczoną koszulę.

– Ząb mi wybił! Jestem pewien, że mi wybił kilka przednich zębów…

– Och, babo wielkanocna! Nic ci nie wybił i możesz ubierać się spokojnie! – i dwaj starsi bracia przeszli wyniośle do sypialni w przykładnej zgodzie, zdaje mi się jednak, że nie bardzo umyci.

Zaledwie skończyli się ubierać, wbiegła Marta, wołając:

– Jedzie, jedzie, zobaczmy przez okno – i dopadłszy, uchyliła firanki. Nik skoczył także, Olek jednak nie dał się poruszyć, odwrócił się plecami do okna i starannie dociągał pasek.

– Nie jest jeszcze zupełnie taki stary – objaśniała Marta – ma cienkie nogi i bardzo jest podobny do bociana. Nosi kamasze. Chodźże[2 - chodźże – konstrukcja z partykułą wzmacniającą -że. [przypis edytorski]], Olek.

– Nie jestem ciekawy – odburknął chłopiec – napatrzę mu się i tak dosyć! Aż zanadto!

Usłyszawszy to, Nik spostrzegł się, że przecież on także miał okazać panu Martin najwyższą obojętność, zatem nie wypada mu być ciekawym, odszedł więc od okna i rzekł:

– Naturalnie jest obrzydliwy.

Potem wszyscy ruszyli na śniadanie. Olek starał się mieć wyraz twarzy uprzejmy, ale wysoce obojętny. Nik nadął się jak indyk, Marta szeroko otworzyła oczy i tylko Tom miał minę „na co dzień”, bo pan Martin mało go bardzo obchodził.

Wszystko to jednak chybiło celu, w sali jadalnej bowiem nie było nikogo prócz Jana i małego kozaczka Hawryłka, który miał uszy zawsze równie czerwone jak lampasy hajdawerów i lubił namiętnie wylizywać spodki z konfitur.

Nik skoczyЕ‚ do swego miejsca i zaproponowaЕ‚:

– Olek, jedzmy prędko i umykajmy.

Olek jednak zachowaЕ‚ godnoЕ›Д‡ w tej ciД™Ејkiej okolicznoЕ›ci Ејyciowej. SiadЕ‚ spokojnie i piЕ‚ swojД… kawД™ z takД… minД…, jakby naprzeciw niego siedziaЕ‚ monsieur Martin we wЕ‚asnej osobie.

JakoЕј w parД™ minut weszЕ‚a matka, za niД… jakiЕ› pan, doЕ›Д‡ wysoki, chudy i przygarbiony, i ojciec. Dzieci powstaЕ‚y z miejsc i odbyЕ‚a siД™ prezentacja oraz powitanie. Matka byЕ‚a tak jak zawsze wesoЕ‚a, spokojna i miЕ‚a, ojciec zaЕ› bardziej niЕј zwykle oЕјywiony. PosadziЕ‚ starego pana obok siebie, przysuwaЕ‚ mu buЕ‚ki, miГіd, masЕ‚o, dolewaЕ‚ Е›mietanki.

W Olku i Niku wzbieraЕ‚a gЕ‚ucha zЕ‚oЕ›Д‡. PrzyjechaЕ‚ taki sobie stary pan, prawie nie zwrГіciЕ‚ na nich uwagi, zawЕ‚adnД…Е‚ ojcem, matkД… i w dodatku bД™dzie za nimi chodziЕ‚ i wszystkiego zabraniaЕ‚!

Monsieur Martin zaЕ› mГіwiЕ‚ z ojcem o dawnych czasach, coЕ› przypominaЕ‚ i opowiadaЕ‚; ojciec coraz to Е›miaЕ‚ siД™ serdecznie, a matka sЕ‚uchaЕ‚a, caЕ‚a pogrД…Ејona i patrzaЕ‚a na ojca rozrzewnionym, gorД…cym wzrokiem.

– A pamiętasz, mon cher, jakeście z Henrykiem ruszyli w podróż na księżyc? – mówił monsieur Martin.

– Pamiętam, naturalnie! Byliśmy mniejsi od Toma – zaśmiał się ojciec. – W nocy, w koszulach! Ale wzięliśmy suchary na drogę. O! świetnieśmy się zaopatrzyli, z wielką zapobiegliwością! Henryk miał w chusteczce nieodzowny scyzoryk, jabłka, cukier, a ja suchary i sznur na wypadek trudności przy włażeniu na księżyc. Tak, Marto – zwrócił się do matki – złapał nas za bramą stróż i odprowadził. Och, cóż to był za wstyd.

– Jakże byłem szczęśliwy, że na tym się skończyło, że nie zaszliście w tę noc ciemną gdzieś za wieś – rzekł monsieur Martin i patrzał na ojca jak na kogoś bardzo drogiego.

Ojciec, matka, monsieur Martin śmieli się, rozmawiali, przypominali. Czuć było, że im jest doskonale ze sobą, że przenieśli się do jakiejś nieznanej dzieciom przeszłości, z której nie mają ochoty powracać. Nik pienił się wewnętrznie, a Olek złowrogo spoglądał na przybysza. Bo cóż z tego, że ojciec był niegdyś mały i płatał figle? Chłopcy wiedzieli o tym i bez pana Martin. Nieraz słuchali opowiadań o tych czasach i rzeczach! Bo to nawet nie ma sensu, aby ten stary pan, zupełnie obcy, znał ich ojca dawniej niż oni sami, rodzone dzieci! I Nik, i Olek czuli się głęboko pokrzywdzeni.

Tymczasem śniadanie się skończyło i ojciec polecił chłopcom oprowadzić gościa, profesora, po parku, by mógł zobaczyć wszystko, co się od tamtych dawnych lat zmieniło.

NadД™ci jak dwaj mandaryni i bardzo godni, poszli chЕ‚opcy, milczД…c, obok pana Martin alejД… wiodД…cД… ponad stawy.

Pan Martin zresztą wcale się o nich nie pytał i zdawał się nie spostrzegać kroczących obok niego utajonych wrogów.

W jakiejЕ› chwili, gdy doszli juЕј do jeziora i zapatrzyli siД™ w lustrzanД… jego taflД™, rzekЕ‚ z uЕ›miechem, ktГіry wyblakЕ‚e jego usta opromieniaЕ‚ dziwnym urokiem:

– Wiecie, chłopcy, tu dawniej był most – Olek udał, że nie słyszy, ale Nika to zaciekawiło:

– Jak to? – zapytał – w tym miejscu takim szerokim był most? Musiał być strasznie długi?

– Był bardzo długi – powiedział monsieur Martin – i bardzo ładny, można nim było przechodzić na wyspę i mniej się używało łodzi niż teraz.

– To nie było przyjemnie – rzekł krytycznie Nik.

– No tak – potwierdził profesor – cóż bowiem jest przyjemniejszego od pływania po jeziorze, prawda Niku?

Nik zdziwił się przyjemnie, że pan Martin zapamiętał jego imię, ale nic nie odpowiedział, natomiast Olek, który chciał koniecznie protestować, rzekł:

– Owszem, jest wiele rzeczy milszych, na przykład konna jazda!

Pan Martin nie podniГіsЕ‚ dyskusji, zgodnie potwierdziЕ‚ zdanie Olka, co jeszcze bardziej zirytowaЕ‚o przygotowanego do walki chЕ‚opca.

– Kiedyż to tu był ten most? Nigdy o nim nie słyszałem – rzekł sceptycznie.

– Och, bardzo dawno, ja już go nawet nie widziałem. Dziadek wasz opowiadał mi o nim. Stawiał go wasz prapradziad, ten sam, który postawił wasz dom. Jak to zapewne wiecie, stał jeszcze wtenczas zameczek nazywany „ślepym”, gdyż wszystkie jego mury zewnętrzne nie miały okien, które wychodziły jedynie na wewnętrzny dziedziniec. Z tego też powodu zamek był tak ponury i ciemny, iż przodek wasz, bardzo z natury wesół, nie mógł w nim wytrzymać i wybudował obecny dwór, znacznie mniejszy naturalnie i skromniejszy od zameczku, ale za to jasny, o dużych oknach i odkrytych tarasach. Zapewne musieliście dużo o tym dziadku słyszeć. Był bardzo mądrym i dzielnym człowiekiem. Służył w Wielkiej Armii[3 - Wielka Armia – armia Napoleona Bonaparte. [przypis edytorski]], był w Egipcie, Hiszpanii… znacie go, prawda!

– Znamy – rzekł krótko Olek, ale było mu przyjemnie, że i monsieur Martin tak dobrze zna dzieje ulubionego pradziada i że mówi o nim ze czcią i szacunkiem.

– A z zameczkiem co się stało? – zapytał Nik.

– Jak to, nie wiesz! – wykrzyknął z oburzeniem Olek.

– Nie wiem. Ale czego krzyczysz? – odparł zarumieniony Nik.

– Zameczek spalili kozacy[4 - kozacy – tu: oddział lekkiej jazdy w wojsku rosyjskim. [przypis edytorski]] po 63-cim roku[5 - po 63-cim roku – tj. po powstaniu styczniowym. [przypis edytorski]]. Dwór tylko cudem ocalał. Nik nie może jeszcze wszystkiego wiedzieć, ma czas – rzekł p. Martin.

Szli tak długo brzegiem jeziora, a stary pan coraz to nowe rzeczy opowiadał, głosem cichym i pełnym zadumy. Czasem mówił tak, jakby wcale nie do chłopców, jakby zapominał, że idą obok niego. Nik musiał przyznać w głębi duszy, że miły mu był ten przyszły tyran z siwą głową. Toteż gdy powróciwszy do domu, rozstali się w przedpokoju, rzekł do Olka:

– Olek, jak ty myślisz, co?

– No, cóż mam myśleć! Taki sobie!

– Ależ tak! – wykrzyknął Nik z entuzjazmem. Po chwili dodał:

– Wiesz i to nawet nic nie szkodzi, że znał papę wcześniej niż my, bo wcześniej znali go także i Gabro, i Brygida, i ciocia Halszka, i ksiądz proboszcz. Mnóstwo zresztą osób!




RozdziaЕ‚ VI. Na jeziorze


KtГіregoЕ› dnia, wracajД…c z ojcem z folwarku, dokД…d jeЕєdziЕ‚ konno, zobaczyЕ‚ Olek przed stajniД… Е›liczny, czarny brek zaprzД™Ејony w czwГіrkД™ kasztanГіw.

– Oho! przyjechała ciocia Halszka – powiedział sobie, trzeba przyznać, bez wielkiej radości.

Ciocia Halszka przyjeżdżała dość często ze swymi dziećmi: Renią i Alim. Olek kochał śliczną, pachnącą, wytworną ciocię Halę, ale do jej dzieci nie czuł szczególnego nabożeństwa. Rena i Ali byli także śliczni, pachnący, wytworni. Renia miała długie, czarne loki, ogromne szafirowe oczy, była jak śnieg biała i zawsze prześlicznie ubrana. O rok była od Olka starsza. Olek czuł się zawsze przy niej niezgrabny, brzydki, niezdarny i czarny jak Murzyn. Nie śmiał jej pocałować, by nie zostawić czarnej plamy na białym jej policzku, nie śmiał jej dotknąć, by czegoś nie rozerwać; cała jego rycerska odwaga i buta ginęły wobec tej delikatnej i dumnej dziewczynki.

Nie wiedział nigdy, jak ją zabawić, czym zainteresować. Dlatego jej nie lubił, nie cierpiał nawet, właśnie dlatego, że był wobec niej nieśmiałym, głupim i niezgrabnym. Ale Renia zdawała się nie widzieć tego wcale, w ogóle zdawała się nie spostrzegać nigdy Olka. Miała trochę pogardliwe usta i trochę przymknięte oczy.

Ali był w wieku Toma. Miał takie jak Renia podłużne, szafirowe oczy, czarne, delikatne brwi. Był także śliczny, szczupły i wytworny, ale Boże, jakiż to był ślamazara! O byle co… bek! Nawet Ania była przy nim wzorem hartu i odwagi. Ali nie umiał szybko biegać, ani skakać, zawsze mu było źle, niewygodnie. Mazał się, kaprysił, krzywił w każdej okoliczności życia. Jedynie Renia miała na niego wpływ i umiała nim rządzić.

Renia i Ali przyjeżdżali zwykle ślicznym, małym koczykiem zaprzężonym w siwe kuce. Mieli swego małego furmana, który siedział z tyłu, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Mieli wszystko, o czym można marzyć. Pokoje ich były umeblowane biało, zasłane białym suknem, mieli ogromną bibliotekę najpiękniejszych książek, ślicznie oprawnych. Słowem, mieli wszystko. Olek nie zazdrościł im. To, co sam miał, wystarczało mu, wolał Niżpol i jego stary, wygodny dwór od pałacu w Hołowinie. Cieszył się z całej duszy, że miał Nika, Martę, Toma i Anię, zamiast płaksy Alego z całą jego czwórką siwych kuców… Nie lubił ciotecznego rodzeństwa i teraz na widok breku cioci Hali nachmurzył się z niezadowolenia. Pamiętał jednak dobrze, jak srogą ongiś otrzymał burę, kiedy ojciec przyłapał go uciekającego na widok gości. Wiedział, że trzeba być gościnnym i uprzejmym, ruszył więc do domu. We drzwiach od ogrodu wpadł na niego rozpędzony Nik.

– Gdzież to ty lecisz? – zapytał podejrzliwie Olek.

– Lecę? Nigdzie! – zmieszał się Nik i aż poczerwieniał.

– Oho! już widzę, że wiejesz przed Renią i Alim! Zobaczyłeś przez okno i w nogi! Chciałbym, żebyś spotkał ojca!

– Ja? nigdzie nie wieję! – obraził się Nik – chciałem cię właśnie zawołać – i zawrócił z godnością do domu.

Wszyscy siedzieli w buduarku mamy. Ciocia Hala i mama na kanapce, ojciec w fotelu. Renia, Ali i Marta stali pod oknem.

– Boże, jak ten Olek rośnie – rzekła ciocia Hala – na pewno przerósł już Renię, a to niełatwo. Réne, chodź tu, zmierzcie się.

Olek zaczerwieniЕ‚ siД™ po uszy, a Renia podeszЕ‚a, stanД™Е‚a obok niego i spojrzaЕ‚a obojД™tnie przez ramiД™.

– A co, nie mówiłam? – zaśmiała się ciocia. – Jeśli nie przerósł, to przerośnie lada dzień. Są już zupełnie równi, a w roku zeszłym sięgał jej po brwi. Trzymaj się Réne, pamiętaj, żeś starsza o rok.

– Ale Olek chłopiec – powiedział ojciec – powinien być większy.

– No, biegajcie po parku – rzekła ciocia – a rozruszajcie Alego, łobuzy.

Dzieci wyszły, milcząc, minęły salon i przez ogromne, oszklone drzwi zeszły na taras, a stamtąd do parku. Olek czuł się pokrzepionym na duchu tym, że przerósł Renię, którą uważał dotychczas za niedoścignioną. Nik ziewał skrycie, a Marta łamała sobie głowę, czym by tu wszystkim dogodzić.

– Kto tam pływa po jeziorze? – zapytała Renia, gdy przed oczyma dzieci rozpostarła się gładka, lśniąca tafla głębokiego jeziora.

– Pewnie Wicek – rzekł Olek, osłaniając dłonią oczy od słońca. – Płynie na tamten brzeg, bo dziś łowią ryby.

– Chodźmy zobaczyć – ożywił się Ali.

– Nie można pójść, bo za daleko, trzeba przepłynąć – objaśnił Nik, a tylko Olkowi wolno płynąć bez starszych po jeziorze.

– Och! nam także wolno – rzekła Renia – jestem starsza od Olka.

– Ale jesteś dziewczyna – odparł Olek – pewnie zresztą nie pytałaś o to papy, bo u was nie ma jeziora.

– Nie ma jeziora, ale jest staw i wolno mi po nim pływać. Biorę więc was wszystkich na swoją odpowiedzialność.

Olek poczuЕ‚ siД™ dotkniД™ty w gЕ‚Д™bi duszy, ale baЕ‚ siД™ ujЕ›Д‡ za tchГіrza i dziecko, ktГіremu nic nie wolno, rzekЕ‚ wiД™c wymijajД…co:

– Róbcie, jak chcecie.

Renia staЕ‚a juЕј w Е‚Гіdce i pociД…gaЕ‚a za sobД… mocno zatrwoЕјonД… w swym sumieniu MartД™, Nik kluczem przyniesionym z budki straЕјniczej otwieraЕ‚ kЕ‚ГіdkД™ i spuszczaЕ‚ Е‚aЕ„cuch, Olek wiД™c pomГіgЕ‚ wsiД…Е›Д‡ Alemu, sam wskoczyЕ‚ za Nikiem i odepchnД…Е‚ Е‚ГіdkД™.

– Poczekajcie, poczekajcie na mnie! – dało się słyszeć przeraźliwe wołanie i z alei kasztanowej wypadł zziajany Tom.

– Za późno – rzekła Renia, ale Olek zawrócił i dziobem stuknął w brzeg, aż Ali nosem uderzył w kolana Marty i uronił przy tej okazji kilka łez. Tom migiem wskoczył do łódki i rzekł z zadowoleniem.

– Wasza mademoiselle i niania siedzą w altanie, Ania bawiła się w piasku, ale może pobiegła za mną.

– Ci… cho! – syknął Nik – altana tu zaraz za tym bzem, żebyż nie usłyszały!

Umilkli wszyscy i nawet Olek i Nik zЕ‚oЕјyli wiosЕ‚a, spuszczajД…c siД™ na bieg wody, byle tylko przepЕ‚ynД…Д‡ niepostrzeЕјenie. Z altany dochodziЕ‚ wesoЕ‚y gЕ‚osik Ani, ktГіra Е›piewaЕ‚a:

Chodzi, wodzi swe В«kurcД™taВ»
i o kaЕјdym z nich pamiД™ta.

WkrГіtce Е‚Гіdka byЕ‚a juЕј daleko. WypЕ‚yniД™to na Е›rodek jeziora.

– Wielka rzecz jezioro! – powiedziała Rena. – Za miesiąc jak co roku jedziemy nad morze i będę pływać, ile mi się tylko spodoba.

– Ale nie sama – rzekł Nik.

– O la la: jeżeli zechcę, to sama. Ali, nie przechylaj się na prawo, patrz, maczasz szarfę w wodzie.

Marta wyłowiła koniec szarfy Alego i rozpostarła na swoich kolanach, by prędzej wyschła. Zrobiła się cisza. Olek i Nik wiosłowali zawzięcie, wysiłkiem mięśni chcąc zgłuszyć wyrzuty sumienia, iż nie słuchają rozkazów ojca. Marta niespokojnie oglądała się na brzeg. Ali trwożnie spoglądał w głębinę. Tylko Rena i Tom zachowali równowagę ducha. Tom, który siedział na dziobie, zatopił obie ręce w wodzie i cieszył się, że fale przepływają mu między palcami, Rena zaś położyła się na wznak na dnie łódki i patrzała w niebo.

Przepłynięto na ukos jezioro i łódka dobiła do przeciwległego brzegu. Bardzo było przyjemnie; przyglądano się z zachwytem wielkim rybom, szczupakom, linom, karpiom. Ciskały się w ogromnych kadziach i tłukły ogonami, wychlapując strugi wody na ciekawych, którzy za blisko podeszli. Ale najprzyjemniejszą była chwila, w której zmoczeni rybacy wyciągali na brzeg ciężką sieć. Z mułu i gałęzi, których była pełna, czarnymi rękami wyłapywali rzucające się, przerażone ryby, ważyli je w rękach zadowoleni z połowu i rzucali do kadzi. Nad wszystkim chodził czuwając Iwan, który z dawien dawna sprawował w Niżpolu urząd głównego rybaka i dozorcy.

Nik sam wyjД…Е‚ z sieci sporego, oЕ›lizgЕ‚ego szczupaka, ale ten chlasnД…Е‚ go po twarzy ogonem, wyЕ›liznД…Е‚ siД™ ze sЕ‚abych jeszcze rД…k chЕ‚opaka i buchnД…Е‚ z powrotem w Ејyciodajne jezioro. Wszystkie dzieci i rybacy wybuchnД™li Е›miechem, a Nik osЕ‚upiaЕ‚ na dЕ‚ugД… chwilД™ i staЕ‚, mrugajД…c oczami peЕ‚nymi wody.

Długo przyglądano się temu wszystkiemu, ale w końcu trzeba było pomyśleć o odwrocie. Rena i Ali pobrudzili sobie trochę białe buciki, ale w ogóle byli zadowoleni i postanowili częściej przyjeżdżać na połów.

– No tak, muszę przyznać, że to bardzo miło – rzekła Renia, kiedy wracali do łódki – bardzo mi się tu podobało i ten wasz Iwan dosyć miły! Tylko Wicek to dopiero idiota! – dodała obrażona, bo Wicek śmiał zwrócić jej uwagę, że nadeptuje na małą rybkę.

– Nieprawda! – oburzył się Tom – Wincenty jest bardzo porządny i miły! Robi nam śliczne wiatraczki z drzewa, wózki i wszystko, co chcemy!

– Może on robi tam wiatraczki i wszystko co chcecie, ale jest zuchwały i głupi – uparła się Rena.

Tymczasem Ali ze swej strony pokłócił się z Tomem, Tom bowiem w zapale oburzenia chybotał łódką w sposób gwałtowny. Ali zaczął piszczeć, a Tom nazwał go Ali-Babą. Rena ujęła się za brata:

– Tom – rzekła – jesteś niegrzeczny i jeszcze przezywasz!

– No, bo czyż on nie Ali! – zwrócił się Tom do rodzeństwa – jest Ali! A że baba, to także każdy chętnie przyzna!

ZagraЕјaЕ‚a kЕ‚Гіtnia, na szczД™Е›cie Marta zawoЕ‚aЕ‚a:

– Popatrzcie tylko, jakie śliczne irysy na wyspie!

W istocie nad samym brzegiem na wyspie rosЕ‚y wysokie, sztywne irysy fioletowe, ЕјГіЕ‚te i odbijaЕ‚y siД™ w wodzie.

– Mój Olku, mój kochany – zawołała Renia – podpłyń do wyspy, narwiemy sobie trochę irysów.

Olek, ktГіremu pochlebiЕ‚o, Ејe Rena go o coЕ› prosi, pchnД…Е‚ mocno Е‚ГіdЕє i w kilka chwil byli juЕј pod cieniem rozЕ‚oЕјystych, bujnych, pochylonych drzew okalajД…cych wyspД™. JakЕјe miЕ‚o i rozkosznie byЕ‚o pЕ‚ynД…Д‡ w chЕ‚odnym ich cieniu, odsuwajД…c tylko gaЕ‚Д…zki i liЕ›cie znad gЕ‚owy.

Kiedy już dotarli do wyspy, Renia wyciągnęła obie ręce, pochwyciła kilka irysów naraz i z całych sił pociągnęła ku sobie właśnie w chwili, gdy Tom ze swego końca robił to samo, i… nie wiadomo zupełnie, kiedy to się stało, nikt nie miał czasu krzyknąć, ani nawet mrugnąć, kiedy już łódka przewrócona do góry dnem odpływała powoli, a wszystkie dzieci były w wodzie.

CaЕ‚e szczД™Е›cie, Ејe byЕ‚ to brzeg, gdzie tylko po ramiona byЕ‚o wody, caЕ‚e szczД™Е›cie, Ејe mnГіstwo gaЕ‚Д™zi i korzeni zwieszaЕ‚o siД™ w wodД™ i Ејe wszystkie dzieci chwytajД…ce za nie wydrapaЕ‚y siД™ na ziemiД™, krztuszД…c siД™ i plujД…c, podrapane i przemokniД™te do nitki,

Wszystkie… z wyjątkiem Alego! Kiedy więc oprzytomniały nieco, wypluły muł i wodę z ust i otarły zalane oczy, rozejrzały się między sobą i jednym głosem krzyknęły:

– Ali!… gdzie Ali!

Alego nie byЕ‚o! Woda spokojna juЕј byЕ‚a u brzegu, a Е‚Гіdka przewrГіcona dnem do gГіry koЕ‚ysaЕ‚a siД™ w pewnym oddaleniu.

– Jezus, Maria, ratunku, ratunku – zaczęły krzyczeć z całych sił i szlochać dzieci. Olek, Nik i Rena, nie namyślając się, wskoczyli do wody i nieprzytomni z trwogi, drżący, w niepokoju zanurzali się raz po raz, obmacując rękami dno, szukając między splątanymi korzeniami drzew. Pozostali na brzegu Marta i Tom podnieśli wrzask i lament nie do opisania, bo zaiste rozpacz ich i trwoga nie miały granic.

Wtem spoza zakrД™tu wyspy wysunД™Е‚a siД™ ku dzieciom maЕ‚a rybacka Е‚Гіdka, a w niej Wicek z przeraЕјonД… od posЕ‚yszanych krzykГіw twarzД…. Wszystkie rД™ce wyciД…gnД™Е‚y siД™ ku niemu z rozpaczД….

– Wicku – wyszlochała Marta – nie ma Alego! Wpadł w wodę razem z nami i nie wypłynął, Boże!… Boże! – i rzuciwszy się na kolana, poczęła odmawiać pacierz.

W jednej sekundzie Wicek juЕј byЕ‚ przy dzieciach.

– Tu wypadł z łódki! – krzyknął.

– Tu… w tym miejscu… wywróciliśmy się – wyszlochał Tom.

Wicek znikł pod wodą, chwilę nie było go widać, a gdy ukazał się, dzieci w niepomiernym zdumieniu ujrzały, że co sił w rękach płynie za łódką.

– Wicku – wykrzyknął Olek – tu Alego trzeba ratować! Co tam łódka! Wicku, co ty robisz! – i zamilkł, bo oto Wicek podpłynął do wywróconej łódki i znikł pod nią.

Straszna zapanowała cisza, a potem nagle ze wszystkich piersi wydarł się okrzyk radości! Na powierzchni wody ukazał się znowu Wicek, a w rękach jego omdlałe ciałko Alego. Jeszcze parę chwil, a Wicek wyskoczył na brzeg i zabrał się do ratunku. Przerzucił sobie Alego przez kolano, twarzą do ziemi i potrząsnął nim z lekka. Dzieci milcząc, blade i drżące z trwogi, widziały jak z ust, z oczu, nosa Alego wylewały się potoki wody. Potem Wicek położył go na trawie, twarzą do góry, zawoławszy Olka do pomocy, ściągnął z Alego ubranie i szybko, a równomiernie począł podnosić i opuszczać chude, prawie błękitne rączki chłopca, który leżał bezwładnie z zamkniętymi oczyma.

– Rozcierajcie go, rozcierajcie! – krzyknął na dzieci, które ocknęły się, skoczyły i mokrymi rękami zaczęły z całych sił rozcierać skostniałe ciałko chłopczyny.

TrwaЕ‚o to przeraЕјajД…co dЕ‚ugo, dzieciom Е‚zy spЕ‚ywaЕ‚y po policzkach, a Tom wykrzyknД…Е‚ z rozpaczД…:

– On już przecież nie żyje! – ale właśnie w tejże chwili Ali otworzył oczy.

Wtedy nastąpiła taka radość, że niepodobna jej opisać: Tom zaczął krzyczeć w niemożliwy sposób i tańczyć taniec dzikich ludzi. Marta rozpłakała się jeszcze więcej, ale z radości, Nik nie mógł słowa przemówić, a Rena… w nieopisanej radości skoczyła Wickowi na szyję i ucałowała go.

Powoli Alemu wracaЕ‚a przytomnoЕ›Д‡, roztarty i ogrzany sЕ‚oЕ„cem zarГіЕјowiЕ‚ siД™ i dЕ‚ugo patrzaЕ‚ zdziwiony na Е›miejД…ce siД™ i skaczД…ce ze szczД™Е›cia dzieci, caЕ‚e mokre i oblepione wЕ‚asnymi ubraniami, z wЕ‚osami przylizanymi na gЕ‚owach i ramionach, ociekajД…ce i uszczД™Е›liwione.

Był to widok arcykomiczny, toteż Ali, oprzytomniawszy zupełnie, roześmiał się serdecznie, Wicek również patrzał na to wszystko, śmiejąc się, aż mu łzy kapały po i tak już mokrej twarzy. Nie tracił jednak czasu; poleciwszy dzieciom, by wyszły na słońce i suszyły się w jego promieniach, sam wskoczył do swej łódeczki i popłynął w pogoń za łodzią, która kołysała się na powierzchni wody, sprowadził ją na wyspę, przewrócił, wylał wodę, wsadził dzieci i ruszono do domu. Olek i Nik pomagali mu żwawo. Płynąc, wszyscy uśmiechali się pełni radości i jechali gotowi przyjąć z pokorą największą bodaj karę za popełnione nieposłuszeństwo, bo cóż znaczyła kara wobec tego, że Ali był z nimi – zdrów i cały.

Gdy po powrocie dzieci podobne do oskubanego stadka gęsi stanęły przed rodzicami i niepewnymi głosami opowiedziały, co zaszło – powstał zamęt! Ciocia Halszka zemdlała, matka pobladła jak płótno i pochwyciła Alego w ramiona, mademoiselle Lucette zaczęła krzyczeć i wylewać potoki łez, pan Martin oglądał każde z dzieci po kolei, a ojciec bardzo chciał się gniewać, ale właściwie nie mógł. Zanadto się bowiem przestraszył i zanadto był Bogu wdzięczny za cudowne Alego ocalenie.

Wicek z poczД…tku zostaЕ‚ obdarowany piД™knym ubraniem samego pana i suto nakarmiony frykasami, ktГіre klucznica obficie, aczkolwiek niechД™tnie zastawiЕ‚a w kredensie.

Potem ktГіregoЕ› dnia przyjechali rodzice Alego i oznajmili rodzinie Wicka, iЕј ofiarujД… kawaЕ‚ ziemi z Е‚adnД… zagrodД… na przyszЕ‚e gospodarstwo dla zbawcy ich syna.

Do koЕ„ca Ејycia Wicek opowiadaЕ‚ szczegГіЕ‚owo o tym zdarzeniu, koЕ„czД…c zawsze tymi sЕ‚owy:

– Dostałem od jaśnie pana ubranie w kratkę, całkiem nowe i zielony krawat.

Е»yczliwym pokazywaЕ‚ niekiedy Гіw krawat.




RozdziaЕ‚ VII. Julcia


Ania dostaЕ‚a na imieniny mnГіstwo ciekawych i piД™knych rzeczy. WiД™c przede wszystkim niebywaЕ‚ych rozmiarГіw pudЕ‚o Е‚akoci, ktГіrymi obdarowaЕ‚a wspaniaЕ‚omyЕ›lnie swe bliЕјsze otoczenie. NastД™pnie caЕ‚y stos starych Ејurnali, z ktГіrych wycinaЕ‚a lalki, tworzД…c caЕ‚e rodziny, klany, narody papierowe. Potem kilka ogromnych ilustrowanych ksiД…g, rocznikГіw pism, ktГіrych ryciny kolorowaЕ‚a Ania z mniejszym powodzeniem niЕј zapaЕ‚em. Poza tym szpica Pusia z rГіЕјowД… kokardД… i piЕ‚kД™.

W koЕ„cu dostaЕ‚a trzy lalki; pierrota, kolombinД™ i JulciД™.

Pierrot i kolombina zyskali ogólne uznanie. Nawet Olek, obracając w rękach śliczną, zgrabną lalkę o olbrzymich oczach i giętkich członkach, raczył zauważyć, że: „ten pierrot to wcale ładny”, a Nik roztkliwiał się nad białą, lekką jak puch kolombiną. Ale Julcia spotkała się z niechęcią i ostrą krytyką.

– Hapka jakaś czy Pryśka – rzucił pogardliwie Olek, wychodząc z dziecinnego pokoju.

– Nawet trochę podobna do Jewdochy – dodał Nik, idąc w ślad za bratem.

Tom poddaЕ‚ JulciД™ Е›ciЕ›lejszemu badaniu.

– Dlaczego nazwałaś ją Julcią? Takie imię jak gdyby się masło roztopiło na słońcu! Fe! Obrzydliwość.

– Niania mi poradziła – rzekła srodze stroskana niepowodzeniem córki Ania.

– Z czegóż ona jest zrobiona?

– Właśnie – ożywiła się Ania nadzieją poprawienia reputacji swego dziecięcia – właśnie! Niania powiedziała, ze nigdy się nie stłuce, bo ciało ma wypchane trlocinami, a głowę blasaną!

– Ech! – rzekł powątpiewająco Tom.

– Na pewno – krzyknęła z mocą Ania – zapytaj niani.

– Gdyby koń na nią nadeptał, stłukłaby się – zawyrokował Tom, pukając palcem w rumiany policzek Julci, która zdawała się z tego zadowoloną i szczerzyła białe malowane ząbki.

Ania zadumaЕ‚a siД™, szukajД…c w myЕ›li sposobu uchronienia zagroЕјonej cГіry przed tak strasznД… ewentualnoЕ›ciД…. Tom zaЕ›, skonstatowawszy, iЕј pod rГіЕјowД…, atЕ‚asowД… sukienkД… znajdujД… siД™ kremowe, twardo wypchane czЕ‚onki, rzuciЕ‚ nietЕ‚ukД…cД… siД™ JulciД™ na dywan i poszedЕ‚ w Е›lady starszych braci.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/zofia-urakowska/skarby/) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



notes



1


gracowany – uporządkowany za pomocą gracy, tj. narzędzia o metalowych zębach przytwierdzonego do drewnianego trzonka; por. gracować: usuwać chwasty i płytko spulchniać ziemię gracą. [przypis edytorski]




2


chodźże – konstrukcja z partykułą wzmacniającą -że. [przypis edytorski]




3


Wielka Armia – armia Napoleona Bonaparte. [przypis edytorski]




4


kozacy – tu: oddział lekkiej jazdy w wojsku rosyjskim. [przypis edytorski]




5


po 63-cim roku – tj. po powstaniu styczniowym. [przypis edytorski]



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация